Jest w duetach coś bardzo intymnego. W tym zwłaszcza. Ona – tworząca muzykę pełną zderzeń spokoju z rwącym nurtem, gęstą i wykorzystującą niezbadane pola wyobraźni. On – w największym skrócie opisuje go jego własna kompozycja Together in Rush, bo zawsze gdzieś się śpieszy, robi wszystko na ostatnią chwilę i, jakimś cudem, zwykle zdąża.
Atmosfera całego wydarzenia skupiła się wokół pięćdziesiątej rocznicy śmierci Krzysztofa Komedy. I mimo małej faktury instrumentalnej, to postać tego genialnego jazzmana i twórcy muzyki do najgłośniejszych filmów w historii polskiego i zagranicznego kina, niemal się tego wieczoru zmaterializowała. Była to jak gdyby odwrotność tego, co sam Komeda potrafił, czyli słuchał obrazu i zdołał zrobić z ciszy utwór muzyczny. Tylko on umiał stworzyć taki akord, który jest tak samo złożony, bardzo długi i szeroki jak cisza. Z ciszy jest już bardzo blisko do filozofii. Najbliżej, gdy snujemy się w zadumie nad tym, co dla każdego z nas oznacza koniec, czy jest początkiem nowego? Utwory Komedy w interpretacji tego duetu, stanowiły za każdym razem punkt wyjścia do rozmowy o fragmencie absolutu, o który niemal codziennie się ocieramy. Życie, śmierć, depresja, doświadczanie świata, młodość, starość, radość, upór i bezradność. Mogliśmy dogonić te wydarzenia z naszego życia, nad którymi głęboki namysł jest w rutynie dnia codziennego często odkładany.
Może często, o tym zapominamy, ale jesteśmy trochę jak ci Dwaj ludzie z szafą z etiudy Romana Polańskiego. Komeda, poprzez kompozycje, które do tych czarno - białych obrazów Polańskiego napisał, przemówił metajęzykiem. To forma wypowiedzi, która zwraca się ku emocjom i stanowi rodzaj ilustracji prezentującej stan spraw, jakie na tym świecie okazują się być przykrą, a niekiedy groźną codziennością. Interpretacją muzyki z tego filmu, Kasia i Tomasz rozpoczęli koncert w Głogówku i każdy następny wykonywany przez nich utwór miał stanowić epizod dokładany konsekwentnie do opowiadanej historii o tym, że często stoimy jakby obok naszego własnego życia, stale przyglądamy się innym, a inny łypią na nas. Ta muzyka potwierdzała fakt, że zdarza nam się żyć tak samo absurdalnie i nieprzyzwoicie, co prosto i spokojnie. Muzycy wytrwale otulali nas pajęczyną utkaną z równouprawnienia nut i pauz oraz wrażliwości na brzmienie instrumentów. W ten sposób stwarzając przestrzeń zupełnie autentyczną i pozbawioną zmyślania i pozorów. Dzięki temu, że artyści wprowadzili do repertuaru koncertu także swoje własne kompozycje, mieliśmy możliwość poznania emocji, które ukształtowały te dwie – genialnie się uzupełniające – osobowości. Podglądnie tej jazzowej zmysłowości stymulowało do odkrywanie wzruszeń na co dzień często niedostępnych, zarysowując jednocześnie dla nas klimat tego, czym muzyka jazzowa być powinna – by nasz puls i wasz puls stały się jednym. I ten duet zdaje się doskonale o tym wiedzieć.Tekst: Kinga Markowska
Fot. Grzegorz Kubiak